top of page

Deva Udgita Katarzyna Majak

w poprzednim etapie życia – uznana artystka wizualna.

W tym nowym pomaga odkrywać ukrytą pod wieloma warstwami esencję kobiet.

Pracuje z ciałem i emocjami, wykorzystując wiele technik, takich jak rozbrajanie ciała, mapowanie joni, praca z konfliktami, Brainspotting, Internal Family System, praca z traumą, czy tao.

Prawdziwa Kobieta Mocy. Delikatna i silna jednocześnie.

Doskonale łączy w sobie dwa pierwiastki – logiczny i duchowy.



FRAGMENTY POCHODZĄ Z ROZMOWY OPUBLIKOWANEJ NA STRONIE


Kasia Kubiak: Spotykamy się z okazji otwarcia pierwszego w Polsce Ośrodka OSHO. Jak ważną postacią jest dla Ciebie OSHO? Kasia Majak: Zacznę od tego, że odwiedziłam wiele ośrodków OSHO na świecie i od dłuższego czasu zastanawiałam się, dlaczego nie może on powstać w Polsce. Jestem bardzo szczęśliwa, że to się udało. Po pierwsze dlatego, że jest to szansa na zbudowanie społeczności – a jeżeli uznamy OSHO za jednego z mistrzów duchowych, to wokół nich zawsze tworzyły się społeczności. Kiedy jeszcze żył, jego energia była tak potężna, że ludzie zostawali przy nim na całe lata. Część z nich porzucała nawet swoje domy, decydując się, żeby w tych społecznościach żyć i rozwijać się. Pasjonujące jest to, że pomimo śmierci OSHO, jego ośrodki cały czas funkcjonują, a społeczność, która się wokół nich tworzy, jest bardzo żywa i nawzajem wspierająca się. Przybywa też młodych osób. W pewnym sensie jest to test, na ile jego nauki, obecność czy moc są nadal żywe.

Wokół OSHO narosło oczywiście bardzo wiele mitów i opowieści. Dla mnie jest to jeden z moich przewodników, który w pewnym momencie pojawił się na mojej ścieżce. Chyba oprócz jego nauk (do których można podejść jak do duchowego postmodernizmu czy nawet „McDonaldyzmu”) najważniejsze dla mnie było to, że wprowadził on do terapeutycznej pracy z ludźmi medytacje. I to one były dla mnie brakującym ogniwem, bo sama przeszłam przez wiele terapii.

Medytacje pozwoliły mi zbliżyć się do takiej części mnie, która jest najbardziej esencjonalna. OSHO nazywał to wewnętrznym Buddhą, czyli obserwatorem, który patrzy na siebie i świat wokół z miejsca współczucia i ugruntowania. I dopiero wtedy, na każdym etapie mojego życia zaczęłam zauważać najszybsze zmiany. Większość rzeczy, które wcześniej robiłam, nie robiłam z miejsca esencji. Czyli z miejsca, w którym byłam w stanie zaobserwować mój własny wewnętrzny świat z najczystszego, niezniszczalnego miejsca.

KK: Czym jest ta esencja? KM: Esencję można rozumieć jako połączenie z tym, co jest nienaruszalne, z esencją życia, istnienia jako takiego. Po moim doświadczeniu pracy przeróżnymi metodami, w tym OSHO, tak to właśnie odbieram. Np. w trakcie OSHO Therapy Training, które przygotowuje do pracy z ludźmi, można dotknąć bardzo wielu metod pracy (terapia odkodowania, praca z ciałem, traumą, oddechem, ustawienia). Mamy tu po pierwsze pełną bezwarunkowej miłości obecność terapeutyczną, po drugie stan medytacyjny, czyli bardziej wyregulowany układ nerwowy (i to zarówno po stronie terapeuty jak i osoby poddającej się procesowi). Połączenie tych elementów daje poczucie, że nie jest się w tym samemu, że nie trzeba wszystkiego zrozumieć (z poziomu logicznego umysłu czy teorii), i że są rzeczy większe od nas. To daje dużo szersze rozumienie tzw. rzeczywistości. OSHO inspirował się wieloma metodami, od sufizmu przez buddyzm, tantrę i wiele innych, które mają holistyczne podejście do człowieka. Daje to szansę, żeby dotknąć siebie z wielu różnych perspektyw, zobaczyć swoją głębię i potęgę.

OSHO zwraca również uwagę, że każdy z nas jest ukształtowany przez pewien rodzaj uwarunkowań, np. społecznych czy rodzinnych. Kiedy jesteśmy dziećmi, nie zdajemy sobie sprawy, że żyjemy tymi uwarunkowaniami, np. polskimi, patriarchalnymi, katolickimi. Wydaje nam się, że to jest jakiś rodzaj prawdy na temat rzeczywistości. W momencie, kiedy ma się tak szerokie spektrum źródeł, z których można czerpać, otwiera się przed nami cały wszechświat możliwości, podejścia do rzeczywistości lub konkretnego tematu. Zauważamy, że nie ma jednej prawdy na temat tego, jak funkcjonuje rzeczywistość. W podejściu OSHO doświadczamy zrzucania tych warstw cebuli, które nam zostały narzucone. A pod nimi wszystkimi, gdzieś najgłębiej, jest esencja – nienaruszalny rdzeń. Zobaczenie i rozpuszczenie tych warstw umożliwia nam funkcjonowanie z czystszego miejsca w nas, głębszą obecność.

Właściwie u OSHO to jest dla mnie najważniejsze. Jestem pod wielkim wrażeniem jego dorobku i oczytania. W aszramie w Punie jest do zobaczenia jego biblioteka, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. On bardzo dużo czytał i miał szeroki ogląd rzeczywistości, a do tego dystans i duże poczucie humoru. Podoba mi się też to, co mówił o Zorbie i Buddzie. W wielu ścieżkach kładzie się nacisk na podnoszenie wibracji, co może nas odłączać od tych „niższych”. Inne sugerują siedzenie i próbę odganiania myśli. OSHO mówi wyraźnie o tym, że nie da się „przestać myśleć”. W jego naukach widzimy połączenie duchowości, ale również cielesności i celebracji. I to połączenie jest dla mnie połączeniem idealnym. On mówi wręcz, że w pewnym momencie można się z tego wszystkiego już tylko śmiać. I to jest moment, kiedy można po prostu celebrować życie.

KK: Czy Twoja ścieżka zawodowa jest próbą dotarcia do tej esencji? KM: Chyba tak, bo moja ścieżka zawodowa, jak wszystko w moim życiu, bardzo się zmieniła. Przez 15 lat byłam artystką wizualną. Wydawało mi się wtedy, że to właśnie jestem ja i nie można tego zmienić. I to uległo całkowitej dekonstrukcji. Po tym jak zrobiłam projekt „Kobiety mocy”, w którym sfotografowałam polskie wiedźmy, uzdrowicielki i szamanki, ta ścieżka się wysyciła.

I wtedy zaczęłam szukać, wchodząc m. in. głębiej w świat Osho. Dużo podróżowałam, słuchałam, obserwowałam, przetrawiając to przez mój własny system. Pozwoliłam, żeby życie pokazało mi, gdzie mnie kieruje i jaki jest kolejny etap. A on cały czas się zmienia i dlatego moją pracę traktuję, jako ścieżkę własnego rozwoju.

Jedną z osób, która bardzo mocno na mnie wpłynęła był Nishant. Jest to uczeń OSHO, który pracuje z ludźmi i ich esencją. On uczył mnie pracy terapeuty jako przyjaciela. W Polsce obswerwuję takie podejście, że pewne osoby, tak zwani specjaliści, wiedzą lepiej. Przychodzę do lekarza, a on „wie”. Przychodzę do terapeuty i on także wie, co mi jest. A moje podejście zakłada, że to osoba „wie”. Ja tylko mogę jej potowarzyszyć, jako równoprawny przyjaciel, z miejsca miłości.

I to jest moją ścieżką – otwieram się z miejsca miłości, esencji, współczucia. Z pola serca, bo ono, zgodnie z naukami Tao, jest najmocniejsze i najbardziej uzdrawiające. Wtedy może się wiele zadziać. Wierzę w to, że każdy z nas na esencję, czyli takie coś, co można nazwać „najczystszym ja”. Moim zadaniem jest, aby wspierać w zbliżeniu się do tej esencji. Kluczowe jest, żeby nie robić tego z miejsca ego.

KK: Opowiesz mi o swoich metodach pracy? Jak pracujesz z ludźmi? KM: Najistotniejsze jest zawsze podłączenie się do zasobów energii tak, żeby móc patrzeć na esencję drugiej osoby. Wykorzystuję bardzo różne techniki. Pracuję z szeroko rozumianą energią seksualną, co według Tao wcale nie oznacza, że jest to zawsze energia, która dotyczy seksu. To jest także Qi, która jest naszą energią kreacji. Pracuję też z tzw. rozbrajaniem czy mapowaniem, czyli sprawdzaniem punktów na ciele, w tym wokół obszaru genitalnego.

Pracując z kimś, przyglądam się częściom systemu, które się wytworzyły w strukturze osobowości. Do dyspozycji mam całe mnóstwo narzędzi, a ich zakres cały czas poszerzam. Ostatecznie one nie mają aż tak dużego znaczenia, bo najważniejsze, że jestem z kimś w polu miłości, bez oceny lub wmawiania komuś, że coś jest z nim nie tak. To działa nieco jak pewne orbity (traum, uwarunkowań, zapisów, lęków, wstydu) krążące wokół jego esencji, zakrywające czystszy obraz. Całe uwarunkowania wokół bycia kobietą czy mężczyzną, wokół tego, kim mam być.

KK: Dlaczego mamy z tym taki problem? KM: Przyjrzyjmy się, na przykład, naszemu systemowi czakralnemu, który rozwija się tak, jak my. W czakrze podstawy są najbardziej pierwotne potrzeby, czyli potrzeba bycia przyjętą, potrzeba przynależności. Tego, że jestem zaproszona do tego świata i mile w nim widziana. To jest prawo bycia taką, jaka jestem. Jeśli jestem na świecie przywitana z miejsca bezwarunkowej miłości, chciana, akceptowana za to, że jestem, to mam większy przepływ ku rozwijaniu kolejnych, coraz wyższych, bardziej wysublimowanych czakr. Łatwiej i w bardziej zrównoważony sposób łączę się z tym, że mam prawo mieć potrzeby (druga czakra – mam prawo chcieć, czuć, mam prawo do kreacji, sensualności). Wtedy mam łatwiejszy przepływ i dostęp do trzeciej czakry, z której może emanować moja osobista moc.

To, jak bardzo dziecko rozwinie swoją moc, jak mocno ona będzie emanować swoją esencją, zależy od tego, czy jest ono przywitane, chciane i czy ma takie poczucie. Dla zachodniego człowieka jakże często istotny jest rozum i logiczne zrozumienie pewnych rzeczy. Pojawia się w nim jednak rozdźwięk. Zaczyna realizować się z pozycji ego, np. obudowywać się tytułami menedżerskimi, nadmiernie analizować lub mieć problemy z granicami, czy odcinać się od czucia i emocji. I to jest strategia, która do pewnego momentu działa, ale może się to odbyć np. kosztem odcięcia od ciała, od zdrowej seksualności, od czucia najgłębszych potrzeb. Na każdej z trzech dolnych czakr mamy zazwyczaj mnóstwo zaburzeń, dlatego gdzieś na głębokim poziomie czujemy, że czegoś nam brakuje.



 


 



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page